Inspekcja.
Książę Mieszko niespodziewanie z inspekcją do grodziska we
Wleniu zajechał.
Zaskoczenia nie było, bo to szyk wojskowy, z daleka ze stołbu
na Górze Zamkowej straże go widziały. Znaczy, że to odział książęcy a nie chmara
jaka. To i w grodzisku ruch się zaraz zrobił, bo to nie wiadomo kto ale władza,
przyjąć ich godnie trzeba i z paradą, jak na wojsko przystało. Zanim goście
nadjechali, szeregi wojów już stały a Miłosław z przybocznymi przy bramie, do
powitania.
Nikt opowiadać się nie musiał, bo to Książę Mieszko był we
własnej osobie. Z konia zsiadł, Kasztelana pod rękę wziął i do cekhauzu
zmierzał.
- Witaj Miłosławie, cieszę się w zdrowiu i przy siłach cię
widząc. Ile to już lat na służbie?
- Dwadzieścia lat będzie Jaśnie Wielmożny Panie a od trzech
na kasztelani, dzięki łaskawości Jaśnie Wielmożnego.
- Te dzieci na podwórcu, to czyje?
- To wnuki moje Wasza Wielmożność.
- Chcesz ty je dalej bawić i na porządnych ludzi wychowywać?
To gdzie syn twój Miłosławie?
Coś w tych słowach zaniepokoiło Miłosława, do czego Mieszko
zmierza, pomyślał ale odpowiadał, bo pytanie było zadane;
- A gdzieżby, na służbie u Miłościwego Pana, nie inaczej.
- Wezwij go zatem, niechaj go poznam. Niech poznam swojego
woja a twojego potomka.
Miłosław podszedł do drzwi na straże skinął, szukać Sławoja,
syna swego kazał.
Wrócił do Księcia;
- On drużynę dostał pod komendę, młody jest ale sprawuje się
jak trzeba.
- Widać twoja krew, dobrze, że się do tej roboty nadał.
- Ot i on, Sławoj mu na imię Jaśnie Wielmożny. – syna
Księciu przedstawiał.
Sławoj w pas się przed Księciem kłaniał, przy tem szyszak z
głowy zdjął, żeby mu nie spadł na podłogę.
- Jam cię tu Miłosławie jako swego na grodzisku obsadził. Po
tym jakeśmy razem, z twoją pomocą, księcia Samozwańca przegnali. Zasług masz u
mnie wiele, takoż zapytam, czego ty i twoja rodzina pogańskie imiona nosicie?
Przecie jam cały kraj pod obronę i opiekę nowego Boga oddał, upraszać go
musiałem, księży i biskupów ściągałem do chrztu i do posługi wiernym.
Miłosław z synem popatrzyli po sobie i spuścili głowy,
widać, że sprawa jest poważniejsza, niżby się zdało.
- Wierność mi przysięgaliście, co z przysięgą moją?
Skoro nie odpowiadali, ciągnął dalej;
- A co przysięgaliście swoim bogom? – odpytywał.
- Nic nie przysięgalim Panie, jakoś tak samo wyszło, po
przodkach. – Miłosław odpowiadał, bo nie znał innego tłumaczenia.
- To i baczcie, żebyście swoim dzieciom i wnukom siebie jako
przodków nie przydali. Bo w wojsku, za niedotrzymanie przysięgi jedna kara
jest.
Moja to ziemia i grodzisko moje a i wy na mojej służbie
jesteście. Jeśli nowa wiara wam nie odpowiada, droga wolna jest, nikogo
przymuszał nie będę.
- Siadajcie więc i posłuchajcie, plany mam i wam je objawię,
bom jest pewien, że mam was za sobą.
Książe nie chciał w grodzisku ani w wojsku swoim, krwi
rozlewu. Bo to i buntem i ofiarami skończyć się może. A wprawnego woja do jatki
między swymi szkoda, musi ich mieć dla siebie, i to wszystkich.
Posłuch w drużynie książęcej miał, bo to najemni,
doświadczeni wojowie z Północy byli ale jemu potrzebni byli także swoi. Tak jak
tu na miejscu a nie na wyprawy, do grodziska na rubieży obsadzenia i granic
pilnowania.
- Ilem wojska nakazał, kiedy cię obsadzałem?
- Setkę Jaśnie Panie.
- Masz?
- Mam wedle rozkazu, połowa konnych być miała i jest.
- Traktów i przepraw pilnują?
- Cały czas, jak było nakazane Miłościwy Panie.
Książę zastanawiał się, jak z tej trudnej sytuacji wyjść a
nie zatracić wszystkiego;
- Dwa dni daję na zastanowienie, kto chrztu odmówi, broń ma
oddać, opuścić szeregi i grodzisko. Za tydzień ksiądz przybędzie do chrztu
czynienia a za miesiąc przybędą drużyny moje ale te ochrzczone. Kupa wojska
będzie, to lepiej, żeby twoje woje też pochrzczone były. Przecież wiecie, że
wśród Polan swój porządek zrobiłem. Dwa lata mi to zajęło ale warto było. Bo to
sam Bóg i Świat cały na nas patrzy. Pora wami się teraz zająć, bo wam trzeba
granicy pilnować.
- Swoich ludzi powiadom, drużynami a nie wszystkich naraz.
Znasz ich i posłuch masz, to i dogadasz się po dobroci.
- Wojów ci przyślę, bo sam nie podołasz. Dwie setki najemnych
pod rozkazami Swena, już on wie, co robić trzeba. Do was należy oddziały
prowadzić, ze wspólnotą rozmawiać, bo oni nawet języka nie znają.
Póki co, zostawiam ci pięciu mnichów. Z kilku wojami po
wsiach i osadach mają jeździć o nowym Bogu po swojemu opowiadać. Kapłanów po
chramach i świętych gajach znasz, to ich przedstawiaj.
Twoi niechaj mówią; władza kapłanów i stare bogi się
skończyły z mojego rozkazu. Niech się zastanawiają, co ze sobą zrobić, bo
chrzcić będziem. Po dobrej woli a nie to pod miecz. Oni wiedzą dobrze, że gdzie
indziej to już się stało, ustąpić muszą przed siłą. Jakby tak kto protestował,
ubić na miejscu ale tylko tych, co za dużo krzyczą i odjeżdżać. Kiedy oporu nie
będzie pozostańcie z mnichami, niech chodzą po chałupach, niech swoje zaklęcia czynią,
niechaj swoje modły odprawiają. A wy tłumaczcie, że nowy Bóg to on,
sprawiedliwy i miłosierny. Że od nowego Boga nic im nie grozi, bo on dobry jest
dla wszystkich.
O bezpieczeństwie mnichów pamiętaj, oni tu z misją od nowego
Boga przybyli, z dobrej woli. Ja za ich zdrowie i życie poręczenie dałem. Ich
misja skończy się, jak Swen porządki zrobi, jak zechcą to ostaną, ich to wola
będzie, bo to Kościoła wola.
Miłosław słuchał struchlały, bo o tych porządkach słyszał a
te wieści to one straszne były. Przecie on Księcia miłował bardzo, życie oddać
był gotów ale te słowa krzywdą mu były. Co ten nowy Bóg z niego zrobił?
- Tak i będzie Wasza Miłość. - odpowiedział tylko.
- Pod nowym Bogiem potęgą będziem, ty i twój ród na pewno
nie stracicie a zyskać możecie wiele, wystarczy wykonywać rozkazy. Zaraz mi tu
pełną misę dawać. – zakończył Książę, oparł się o ścianę i odetchnął głęboko.
Widać, że co powiedział, ulgę mu sprawiło.
Zatem wyszli do swoich obowiązków, Księcia dla wypoczynku
zostawiając. Ale odetchnęli, że na własnych nogach wyszli a zastanawiać się nie
zamierzali. Przysięga, wojskowa to rzecz a rozkaz, to rozkaz. Im wojskowym
nietrudno było się z nową wiarą zgodzić. Bo to taka dola jest pod rozkazami.
Kiedy wyszli Mieszko stare czasy wspomniał, przez okno na
podwórzec patrzył.
Tam drużyny do parady się szykowały, widać Miłosław chce się
przed nim pokazać, to i się pokaże, pomyślał.
- Warzycha! - krzyczał Sławoj przez dziedziniec. A kiedy ta
wystawiła głowę przez odrzwia, ciągnął – Warzycha, zabierz dzieciuchy z
majdanu, nie czas na psoty!
Wnuki, co się pomiędzy wojami ganiały Sławoj pod bramę
przegonił. Mieszko uśmiechnął się i pokręcił głową na to, życie to i wojaczka,
pomyślał.
Kiedy Samozwaniec na Wielkopolskę ruszył, wtedy Miłosława
pierwszy raz w swoich szeregach obaczył. Waleczny on był ale i rozważny. Jak
trzeba było, równo w szeregu do obrony stawał, także samo do ataku. Ale
wiedział też, kiedy ludzi do pościgu porwać a poprowadzić. Szybko go wyróżnił,
najpierw zastęp, później drużynę pod komendę mu oddał. To i spotykał go
częściej i polubił. Bo choć w boju porywczy, to na co dzień nadzwyczaj spokojny
człowiek to był. Nawet jego wojowie go lubili a to rzadko pod komendą się
zdarza.
Bywało, że w walce gorąco było ale Miłosław na niego oko
miał, znaczy miał baczenie na jego
bezpieczeństwo. Wtedy swój szereg porzucał, żeby go wesprzeć i poratować, to i
ratował nie raz.
Niemłody on już był a ran wiele odniósł, toteż Mieszko grodzisko
we Wleniu obejmując, Samozwańcowi odbierając, dowodzenie mu przekazał. Rodzinę
z Wielkopolski sprowadzić kazał, niech się tu czuje, jak u siebie. Zasłużył
sobie na to, jak mało kto w jego szeregach. Przez siedemnaście lat tak mu
towarzyszył z dala od rodziny, przez ten czas dzieci mu podorastały. A tu masz,
syn u niego na służbie i wnuki życie umilają. Szkoda by było tą sielankę zatracić
ale w imię Boga... nieznane są wyroki jego.
Tym razem może obejdzie się bez krwi rozlewu. Tak to sobie
Książę przepominał.
Mieszko posilał się w pośpiechu, bo dalej przez Siedlęcin do
Jeleniej Góry z inspekcją zmierzał. Przez przybocznych kazał Miłosławowi
oddziały do pożegnania przedstawić.
To i posterunki na murach, i szeregi zwarte na podwórcu stały,
gdy wychodził.
Wojowie na baczność, przed nimi Miłosław z dowódcami drużyn.
Honory bronią składali. Książe podszedł do Kasztelana dłoń w dłoń ściskając,
swoją i jego dłoń do góry wzniósł. Wojowie na to uderzali mieczami w tarcze,
zatem Mieszko położył drugą dłoń na jego ramieniu a Miłosław głowę skłonił.
Zaszczyt to był wielki, jedność w walce i zaufanie
oznaczały. Miłosław towarzyszem w boju Księciu był i Mieszko chciał, żeby oni o
tym wiedzieli. Miało to też być potwierdzenie przed drużyną, że Miłosław ma jego
pełne poparcie. Bo jeszcze nie wiedzieli, co ta jedność w walce i zaufanie dla
nich tu i teraz oznaczać mogą.
Ale Miłosław wiedział. Bo obce oddziały przy Księciu znał,
przecie walczył z nimi ramię w ramię, raz, wraz. To były rosłe chłopy z Pomorza
a nawet z Dani albo Szwecji. Rosłe, bo ani oni ani ich przodki rolą się nie zajmowały.
Zbójeckie nasienie to było, tylko do wypraw i wojaczki zdolne, bo tak
wychowane.
A Mieszko o wojów dbał, żołd im płacił, takoż ich rodzinom a
jak dzieci im dorosły, to im wyprawy sprawiał. To i do buntów ani zdrad jakich
nie dochodziło. Zamysł miał, żeby z nich to, nawet po odejściu ze służby
pożytek był i wsparcie. Żeby z nich jako pierwszych szlachtę na wzór Zachodni
tworzyć.
Przecie on też z hojności Księcia korzystał, rodzinę
zabezpieczył i urząd, znaczy władzę na grodzisku sprawował.
Jego oddziały z miejscowych wybrane, w razie oporu wobec
najemnych, żadnych szans nie miały. A tu okazja ku temu, zatem samemu ochrzcić
się i ich trzeba.
Konflikt wisiał w powietrzu ale Miłosław swoich ludzi znał. Zgodni
to i spokojni ludzie, bo tutejsi z roli ale i karni, tak, jak ich wyuczył. Bez
swarów się nie obędzie ale może obejdzie się bez najgorszego.
Gorzej będzie w Marczowie, na górze Łopata w Babim Gródku, bo tam w pościgu za Samozwańcem Mieszko nie zbaczał. To i jest jak było, wspólnota na grodzisku rządzi a ludność
stare bogi wyznawa. Przyszło Mieszkowi nowe porządki wprowadzać, dlatego najemnych
wojów przysyła. Obce wojsko na swoich przyjdzie mi prowadzić.
Ot i służba, tfu!
Roman Wysocki
14.07.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.