1. Ołtarz nad rzeką.
2. Najazd na Źródła.
1. Wody u Źródeł ciągle ubywało. To i ubywało kapłanów, i pielgrzymów, i pożytków dla mieszkańców ubywało. Tyle, co ze skał i ze źródeł wypływało ledwie dłonią można było nagarnąć i napić się. Nawet strumień, co w Świętym Gaju płynął, to ledwie strużka z niego była. Pozostały po obrzędach i bogach wszystkie budowle ale nowe miejsce kultu trzeba było wyznaczyć, trzeba je było zbudować.
1. Wody u Źródeł ciągle ubywało. To i ubywało kapłanów, i pielgrzymów, i pożytków dla mieszkańców ubywało. Tyle, co ze skał i ze źródeł wypływało ledwie dłonią można było nagarnąć i napić się. Nawet strumień, co w Świętym Gaju płynął, to ledwie strużka z niego była. Pozostały po obrzędach i bogach wszystkie budowle ale nowe miejsce kultu trzeba było wyznaczyć, trzeba je było zbudować.
A, że w tym świętym miejscu głównie Kult Wody był sprawiany,
to i do wody trzeba go było wyprowadzić czyli do rzeki. Tak sobie z ostatnimi
mieszkańcami osady na stoku i z mieszkańcami wsi, za polem na górze, uradzili.
Za dziada Mądrego to było i dziad jego tą robotą zarządzał.
Tedy to ostatnie głazy i sposobne kamienie spod Gołej Skały wybierali.
Sprzeciwu nie było, bo chram pusty stał, bez kapłana, jeno z posągiem Mokoszy,
co go po dziś dzień Mądry doglądał.
Kiedy tak kamienie na podest pod posąg i dla brodu
wybierali, opróżnili miejsce pod Gołą Skałą do równa. Tedy potok w Świętym Gaju
cały plac pod skałą zalał, powoli ale zalał. Powstał zbiornik wodny nie za
płytki, bo do kostek jeno aleć do obrządku sposobny, bo długi i szeroki on był.
Jeno, że już żaden z kapłanów ni żerców do chramu i do obrządków nie powrócił.
Złe czasy nastawały, zmiany na gorsze zwiastowały.
A, że basen był, to sami obaczyć możecie, wystarczy jeno to
miejsce znaleźć choć na żadnej mapie go nie ma.
Stawiali długie spiczaste kamienie od drogi w stronę rzeki.
Szlak wiodący do brzegu rzeki wytyczali. Głęboko pod kamienie kopali, bo rzeka
kilka razy do roku wylewała a od drogi
przy powodzi najgłębiej było. Dalej, gdy brzeg rzeki się wznosił, mniejsze
kamienie ustawiali. Żeby to zawsze widać było, żeby nawet w czasie powodzi
przeprawiać się do wzniesienia do obrzędów albo i na drugi brzeg.
Bo w tym miejscu w rzece wielki głaz leży. Zawsze on pod
wodą leży ale płycizna nad nim. Przeprawiać się po nim można, trzeba jeno się
na niego dostać a i wydostać po drugiej stronie.
Szlak wytyczali do podestu z kamienia i posągu Swaroga
postawienia. Do tego szczyt wzniesienia kamieniami wykładali. Dużymi kamieniami,
ale żeby równo było, to drobnymi kamieniem szpary zasypywali.
Posąg w Sobocie u zdolnych w łupaniu kamienia robili. Ci
sprawili się akuratnio, nawet na miejsce przywieźli i postawili, bo się na tym
znali. Bo to ciężar był nie byle jaki, skoro na dwóch chłopa on był wysoki po
postawieniu, to jeszcze na pół chłopa wkopany on był.
Na samym brzegu rzeki, za Swarogiem miejsce na stos
przeznaczyli, żeby tu przez zwłok spalenie swoich zmarłych żegnać godnie i w
obecności boga. Od tego czasu święte to miejsce było i nawet kilka stosów można
było rozpalać. I bodaj, żeby nigdy takiej potrzeby nie było. Aleć to, po
prochów zmarłego zebraniu do urny, można było zgliszcza łatwo posprzątać, do
rzeki zrzucić. Do następnych pochówków miejsce przysposobić. Miejsce to do tego
było sposobne, bo bezpieczne, z dala od domostw i od lasu. Bo to bywało w
tamtym czasie, że od stosu cała wieś spłonęła albo i las, skoro przy tem ogień
się zaprószył.
Zadowoleni z tej roboty byli, bo w rzece wody nigdy nie
powinno zabraknąć. Na następne pokolenia miał tam stać, wiary Słowiańskiej
strzec, na zawsze pozostawać.
Teraz mogli święta świętować, bogom cześć oddawać a i przejezdni
się tu zatrzymywali. Ołtarz był miejscem świętym, do obrzędów dla ludzi z osady
na stoku i dla wsi na górze był posadowiony. Ale bywało, że i sąsiedzi ze
Lwówka albo Soboty w obrządkach albo zabawach świątecznych udział brali.
Sprzeciwu nie było, bo ołtarz na otwartej przestrzeni stał a mieszkańcy gościnni
i ciekawi Świata byli.
Mądry kapłanem nie był, języka bogów nie znał to obrządków
na święta słowiańskie ani na żadne inne okoliczności dziękczynne prowadzić nie
mógł.
On na co dzień ze Swarogiem się kontaktował, kości mu rzucał
i z kości jego wolę odczytywał.
Zatem kapłan jeden lub dwóch z Ostrzycy do tego
przychodzili, bo owe święta w kalendarzu słowiańskim były.
Nasi przodkowie wśród natury żyli, korzystali z niej i
czcili. To i bogowie słowiańscy prawdziwi byli, z natury oni się brali a nie ze
zmyślenia żadnego.
Przecie na całym Świecie Słońce na niebie takie samo jest. I
to od niego pory roku i cykl przyrody się bierze. A z tego, co w przyrodzie się
dzieje rytm ich życia i pracy wynika. Bo to, czy zasiew, czy uprawa albo zbiory
plonów, to one z tych pór roku wynikają. Nawet Ziemia z tego pracę ma albo wypoczynek,
nawet zwierzyna i owad jaki, to one do tego się stosują. I one, i rośliny w tym
cyklu mnożą się, rozwijają i owoc dają.
Z tego też obrzędy ludzkie na całym Świecie się biorą i ich
terminy. Dlatego te najważniejsze terminy, terminy świąt na całej Ziemi
kapłani, wedle drogi Słońca po niebie wyliczali.
Tak i tu nad Bobrem kapłani na Ostrzycy wyliczali, bo swoje
sposoby mięli. Cień wielkiego kamienia wedle stron Świata mierzyli, bo je znali.
Od tysięcy lat, jak to człowiek po Ziemi chodził, tak to się odbywało. Bogi ich
i takie same były i różniły się, jako że ludzie i podobni są i różnią się od
siebie. Bo to człowiek na Ziemi wśród Natury rodzi się wzrasta i umiera,
uciechę ma z tego ale i smutki a kapłani i obrządki od tego są, żeby on z
bogami mógł swoje życie przeżywać.
Nawet, ta nowa wiara owych terminów przestrzegała i do tych
terminów swoje historie i obrzędy pozmyślała.
A w tych najważniejszych terminach i sprawach Bobrzanie pod
Ostrzycą się zbierali. Na każdą inną okoliczność Mądry musiał po kapłanów słać,
żeby swoje posługi wobec Słowian czynili. Tak i rzadko, bo nie za często ale
tłumne obrzędy na łąkach nad Bobrem u Swaroga się odbywały.
Teraz czasy nastały, że książęce woje chramy paliły, posągi
ich bogów niszczyły. W pierwszej chwili to Mądry Swaroga w drzewie rzeźbionego,
co na stoku u Źródeł stał i na co dzień radą im służył, on go w bezpiecznym
miejscu ukrył, do dziś nieznanym.
Peruna, co go i tak pioruny przewracały, przewróconego na
stoku twarzą do ziemi złożyli pośród głazów. Nikt go tam na stoku nie rozpozna,
bezpieczny przeleży.
Nad rzeźbą Mokoszy radzili ze wspólnotą w Świętym Gaju. To i
uradzili, że ona przysadzistą babą się zdaje, iżby ją na oczach na ulu jakim
postawić. Bo wioska z dawien dawna z bartnictwa i miodu znana była. To i nikomu
dziwnym to nie będzie, że pośród zabudowań ludzkich stać będzie. Jakby kto go
ruszył, to go pszczoły pokąsają. Przecie to nie miejsce dla bóstwa znacznego,
nikt się tego nie domyśli, to ona spokoju zazna.
Ale co zrobić ze Swarogiem w kamieniu, co nad rzeką stoi?
Tego zdecydować nie potrafili choć czas naglił. Bo to wypadki z dnia na dzień
gwałtowne nastawały. Nie tylko bogom ale i im samym one zagrażały. On w widomym
miejscu stoi i zniszczyć go mogą, tak im ten nowy Bóg nakazuje.
A jak mogą, to zniszczą niechybnie.
I choć dzisiaj to miejsce na mapach nazwy nie ma, to wtedy
nazwa dla wszystkich wiadoma była. Każdy jeden w okolicy i spoza wiedział, że „U
Źródeł” stok góry i łąki przy drodze to oznacza a miejsce po dziś dzień widoczne
jest, bo resztka słupków łąki i rozlewiska rzeki dzieli.
Tyle, że i te kamienie znikają na naszych oczach. Bo Kościół,
władza ani nauka dla naszej słowiańskiej
przeszłości, uszanowania nie ma żadnego, to i ludzie nie mają.
Album zdjęć.
Dokumentacja fotograficzna także z powodzi z przed lat.
2. Najazd na Źródła.
Po pogromie pod Ostrzycą w osadzie we Wleniu i w grodzisku
wielu rannych po kwaterach leżało. To i naradzić się trzeba było skąd pomoc i
ratunek dla nich.
Przecie na kapłanów i ich wiedzę ani na pomoc liczyć nie
można było a wiedźmy, co po lasach mieszkały, to one by prędzej tylko pomrzeć
pomogły.
Braciszkowie zakonni, co we Wleniu byli, to tylko ręce do
modlitwy składali ale od ich modlitwy żadnej poprawy zdrowia z tego nie było.
Miłosław ze swoimi naradzał się, bo i okolice i ludzi znali.
Wypadło na to, że tylko Mądry i jego kobieta na opatrywaniu
ran i ich leczeniu się znają a czarów żadnych przy tem nie czynią, jak to wśród
uzdrowicieli ongiś bywało.
Choć Mądry druidem był, to w okolicy znanym i lubianym, i
nie raz jego wojom a i jemu samemu przy ranach pomagał, nigdy nie odmówił.
Ale z rannymi jechać do Źródeł nie mógł, trzeba było Mądrego
z żoną na miejsce do Wlenia przyprowadzić.
To i uradzili, żeby po Mądrego z rodziną pojechać a przy
okazji porządki u Źródeł porobić, bo tam miejsca kultu wielu bogów są.
Toż to drugie miejsce święte po Ostrzycy a blisko Lwówka. Za
dużo tam tego i za dużo obcych się tam kręci, tylko kłopoty z tego być mogą. I
choć w ostatnich tygodniach przejeżdżali tam po wielokroć, to nigdy nie
przyszło im to do głowy. Bo Mądry ostatnim był druidem, ostatnim sługą bogów w
tym miejscu, a że i mądrym, i dobrym, i do pomocy skorym, to był swój. Znaczy
się, że zupełnie o nim i o Źródłach zapomnieli.
O ile Święty Gaj, Mokre i Żelazne Skały i Perun w lesie na
stoku były ukryte, o tyle rząd świętych słupków, wzniesienie z kamieni i posąg
Swaroga nad rzeką jawnie na oczach stały, zewsząd z drogi one widoczne były.
Ale widać przyzwyczaili się do nich i widzieć je przestali, tym bardziej, że zazwyczaj
nic tam się nie działo. Bo w święta, jak one jakie były, to oni przecież u
siebie we Wleniu świętowali a nie u
Źródeł. To i o tem miejscu zapomnieli.
Po wydarzeniach na Ostrzycy Miłosław ostrożny był, bo to po
tym wszystkiego można było się spodziewać a raczej nie spodziewać. Złego kusić
nie chciał, to na wyprawę pojechał tylko ze swoimi. Wojów książęcych pozostawił
na kwaterze, żeby to po drogach w oczy miejscowych nie kłuć i na pokuszenie nie
wodzić, czyli do bitki jakiej. Wiedział już, że po lasach i górach kapłani
swoje oczy, swoich szpiegów mają, że zewsząd widoczny jest. A oni w mig zebrać się
mogą. Oni te deszczułki po kapłanach ślą, to im wszystko wiadome jest.
Niedoceniał Miłosław siły chłopstwa a Swen zlekceważył w
porywczości swojej.
Przecie to ledwie parę lat minęło, jak za starej wiary chłop
panem na swojej ziemi był. To z łukiem albo z oszczepem zwierzynę bił,
szczególnie jak mu w szkody wchodziła, zakazów żadnych na to nie było.
Wolny był, to i głos miał na wiecu i w radzie wspólnoty
zasiadał obok znacznych rodów. Niektóry, co bogatszy chłop, to nawet niewolnych
miał w gospodarstwie swoim albo i w rodzinie. A, że do tego myśliwi to w
wojennym rzemiośle wprawni byli. Czy to do obrony przed wrogiem, czy do wypraw,
nie jeden stawał albo zaciągał się. To i nie trudno było kapłanom chłopów do
pomocy ściągnąć i wojskowe rygory wprowadzić.
Tak i stało się to, co się stało.
Miłosław pozostałym w osadzie i grodzisku wojom książęcym
opiekę nad chorymi, na czas wyjazdu, rozkazał. Osobiście po jednym lub dwóch
wojów do każdego rannego wyznaczył, bo to różny stan ich był i różnej pomocy
potrzebowali.
Najgorzej to ze stratowanymi przez konie było, bo od koni
najwięcej ich było więcej niż od strzał albo od oszczepu. Na drugi dzień sińce
od tego były ale nie widać było, co w środku się dzieje, jakie szkody z tego
są. Ranni w głowę, w bólach leżeli, ruszyć się nie mogli i nadziei żadnej dla
nich nie było.
Już do miejscowych zaufania nie miał, tem bardziej, że to koniec
lata był i własnej roboty mieli w bród. A przecież rannemu to i pić, i jeść się
chce, i za potrzebą wyjść albo zakrwawione posłanie na czyste zamienić. A
zakrwawione opatrunki, to je po kilka razy dziennie zmieniać trzeba a rany
czystą wodą przemywać. Do tego brudne płótna prać i suszyć na zamianę.
Prowadził więc Miłosław swoich wojów do Źródeł a na strony
miał baczenie.
Wojom jego też ta wyprawa nie w smak była, bo to
odpowiedzialność oni sami a nie książęcy ponosili.
Na dotychczasową służbę nie narzekali, spokojna i bezpieczna
była. Bo Bobrzanie spokojnym i spolegliwym ludem byli i ciągle pracą na roli
lub w hodowli byli zajęci. Dotąd tylko bezpieczeństwa na szlakach, jak było
przykazane pilnowali, to i dotąd na służbie żadnego zbója nie spotkali.
Pilnowali porządków w osadach i tylko tyle, że jedni z drugimi się o coś
pokłócili. Całe rodziny łapały co popadnie i w porywczości na przeciwnych szli.
To ich rozdzielać było trzeba, nie raz to i mieczem po miękkim płazować.
Krzywdujących do rady wspólnoty odsyłać trzeba było dla rozsądzenia sporu. To i
zgromadzeń strzegli, i przepraw, i w wyznaczonych miejscach na straży stali.
A tu raptem przy książęcych wydarzenia dziać się poczęły,
jedno gorsze od drugiego, ich spokojną służbę zakłóciły. A przy tem straszne
one były i choć oni na ludzi ręki z mieczem nie podnosili, to patrzeć na to
musieli, swoją obecnością przemoc wspomagać.
Teraz przyszło im samym pokazać, czego to oni przez te parę
dni od książęcych się nauczyli. Ale
zaufanie do Miłosława mięli, wiedzieli, że on krzywdy nikomu, bez przyczyny lub
ich zagrożenia jakiego, nie uczyni.
Ten rozglądał się po stoku i gwizdy jakieś i świsty słyszał.
Widać, że oni czujni byli ale, kiedy jeden długi gwizd usłyszał, uspokoił się.
To odwołanie alarmu było, tyle to on się na tym rozumiał. Ale i tak po stoku
patrzył, bo tam na górze wielkie głazy stały, okrągłe one były. Wystarczy taki
popchnąć i wypadek na dole gotowy, czy to przez przypadek, czy to celowo.
Ale drogą do rzędu świętych słupków dojechał, rozejrzał się
za Mądrym i Mądry ze stoku do niego wyszedł.
- Mądry, ty i twoja kobieta na ranach się znacie we Wleniu
jesteście potrzebni. Rannych tam wielu mam, pomocy i ratunku im trzeba.
Żona też na to wyszła z córką, przysłuchiwała się rozmowie.
- A od czego te ranni są? – spytała.
- Głównie od koni, bo z walki to tylko rany od strzał albo
oszczepów. Oni cierpią bardzo.
Kobieta strapiona była;
- Im w bólu ulżyć trzeba a u mnie tylko mieszek ziół na to.
Ich w malignę wprowadzić trzeba, żeby w malignie a bez bólu dochodzili do
zdrowia swego albo i do lekkiej śmierci. Będę musiała w drodze nazbierać i
suszyć na miejscu, i to prędko, bo już są potrzebne.
- Ty Mądry z rodzina swoją ze mną do Wlenia pojedziesz, bo
to bezpieczeństwo dla ciebie i twojej rodziny jest. Inaczej książęce ścigać cię
będą, boś druidem. Na takich jak ty, to oni wyrok mają. Nadasz się do pomocy,
to ci darują. Ja ci życie ratuję, pomnij o tym. Pod moimi rozkazami służyć
będziesz ludziom. Tu już nic po tobie. Nie na próżno Mądrym cię zwą, boś też
ludziom potrzebny.
Miłosław wiedział już, że sprzeciwu nie będzie skoro kobieta
o rannych pytała, znaczy, że pojadą.
Poszli po rzeczy swoje do domu na skarpie drogi, wraz z
węzełkiem wracali.
- A gdzie syn twój, pierworodny.
- Z rodziną pozostanie ale małą weźmiemy ze sobą, niech
Świat zapoznaje.
Druid wiedział, że prawdy o Kenie powiedzieć nie może, i
jemu, i Kenowi zaszkodzić to mogło.
Kiedy już na koniach do odjazdu siedzieli, Miłosław rozkazy
wydał.
Konni, co z oddziałem stali na łąkę z drogi zjechali, do
Swaroga nad rzekę zmierzali. Tedy z lasu ze stoku ludzie na drogę po jednemu
wychodzili.
Wojowie sznurami posąg z podestu ściągali. Ciężko im było,
bo głęboko był wkopany ale kiedy padł na brzegu, z łatwością zepchnęli go do
rzeki. A, że kupa wojów przy tym było, to i z kamieniami z podestu szybko się sprawili, zrzucali je na głębię, trochę ich na brzegu pozostało.
Na ich oczach ich posąg zniszczyli. Patrzyli z bólem, bo to
ich bóg był i ich ciężka praca była.
Przed odjazdem Miłosław zwrócił się do zgromadzonych.
- Za tydzień, dwa przyjedziem tu z księdzem, chrzcić
będziem. Żeby tu żadnego przeciwu nie było, bo inaczej… - Miłosław mowy nie
kończył, bo wszystkim wiadomym było, co być może.
foto autor. Roman Wysocki
02.09.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.