Wyprawa na pogany – Pilchowice.
Po powrocie z Marczowa naradzić się trzeba było.
Bo to wojska chmara a bez roboty była. Bez księdza chrzest
odbyć się nie może. Co prawda po nowego posłaniec już do Poznania pojechał ale
dni parę albo i tydzień zajmie, zanim nowy przybędzie. Albo i nie przybędzie,
bo ich tam mało mają.
Miłosław rad by, żeby wojsko książęce na powrót jechało i z
nowym kapłanem się stawili. Bo to tyle wojska w osadzie to dopust boski jest,
znaczy kara boska na mieszkańców, co to znosić muszą i na niego, bo kłopotów z
tem, co nie miara. Ale Swen chciał na miejscu porządki robić, żeby to chrzest
godnie a bez trupów się odbywał.
- Bo jak my chramy spalim a kapłanów pogańskich wytniem, to
chrzest w spokoju, po bożemu odbywać się będzie. Wtedy nawet sami a bez nas
okolicę pochrzcicie, jak kapłan przybędzie, nie musi to teraz być. Wtedy sami
dacie radę, taki postrach będzie.
Miłosław rację Swenowi musiał przyznawać, bo jego okrutne
metody znał ale też martwił się, żeby ofiar z tego postrachu za dużo nie było.
Ale też zgadzał się na wszystko, byleby znudzone wojsko na miejscu nie
koczowało. Byleby, jak najdalej od osady i Gródka na górze bywali. To i na rękę
plany Swena dla niego były. Tym bardziej, że jak się w trakcie narady okazało,
działać i to pilnie trzeba było.
Po okolicy wieści o spaleniu Babiego Gródka się rozeszły, bo
złe wieści szybko się rozchodzą tylko na dobre czekać trzeba.
To i czekać nie trzeba było na odpowiedź, uprzejmi donosili,
że na Ostrzycy i w Pilchowicach poganie wiece zwołują. Po chramach kapłani
jakieś deseczki ze znakami tajemnymi roznoszą. Co na tych deseczkach napisane,
nie wiadomo jest ale, że wiece z tego być mają, to już wiadomo. Tak i
wywiedzieli się od szpiegów, że na dzień następny wiec pogaństwa u chramu w
Pilchowicach się szykuje.
Stanęło więc na tym, że i oni na ten wiec się wybiorą, że
oni z wojskiem w tym wiecu swój udział mieć muszą. Co prawda Pilchowice po
drodze do Jeleniej Góry sprawiać mięli, po ochrzczeniu okolic Wlenia ale,
sokoro same się napraszają. Wymarsz po południe na następny dzień wyznaczyli,
tak aby pod wieczór akurat na wiecu się znaleźć, przecie daleko nie jest.
Toteż wojowie nudzić się nie mięli czasu, bo to na służbie
broń czyścić, ostrzyć i konserwować a to uprząż uzupełniać, to co uszkodzone i
nasmarować a i o konie zadbać przy tem, jak należy. Wiadomo, przed wyjściem
wojska przegląd będzie, to starać się trzeba. Wstyd by było ślady rdzy albo
krwi na mieczu pokazać.
Do wyjścia oddziały zwarte stanęły, każdy woj miecz do
przeglądu wyciągnął, Swen obaczył, na konie i oporządzenie spoglądał, znaczy
sprawdzał wszystko.
Przy tem Miłosław mu towarzyszył z kilkoma przybocznymi.
Honor to był dla gospodarza choć jego oddziały w Gródku na Górze pozostały. Ale
w terenie obcym dla Swena Miłosław był potrzebny.
To i do przeprawy przez Bóbr ruszyli a na drugim brzegu
traktem na Jelenią Górę jechali. Za niedługo przez wieś Nielesno przejażdżali
ale nikt ich nie witał, nic ich nie zatrzymywało. Mieszkańcy już z daleka na ich
widok w lasy po górach pouciekali, taką tu sławę mięli. Swen zadowolony z tego
był, uśmiechał się i zerkał na Miłosława ale temu nie do śmiechu było. Bo w
Pilchowicach setki ludzi mogły się zgromadzić, jak przyjdzie mu nad takim
tłumem a tym bardziej nad Swenem zapanować? Mogło to się rzezią skończyć,
rzezią niewinnych ludzi. A tego by Miłosław nie chciał.
Zbliżali się już do Pilchowic, bo ludzi ciągnących na wiec
widzieli traktem i drogami idących. Jedni to wraz w krzakach zalegali ale inni
widząc, że wojowie nie reagują, szli dalej do celu. Tak i wojsko do wiecu
doprowadzili.
A tam mrowie ludzi, z pięć setek ich było, bo to i z
Pilchowic, z Nielesna, z Modrzewia i z Czernicy, i ci co po górach mieszkali.
Widać te tabliczki pogańskie mocne w sobie są, że tyle luda zgromadziły.
Swen żadnych rozkazów nie wydawał. Woje sami tłum okrążyli,
bo wiedzieli, co robić mają. Na jego znak mieczy i toporów dobyli i po tłumie
się rozglądali.
W głębi pod świętymi dębami chram stał a przed nim trzej
kapłani. I to przed nimi tłum się gromadził. Ludzie zgromadzeni na wiecu to na
kapłanów swoich, to na wojsko się oglądali a głównie na Swena, bo dowodzenie
nad wojami miał.
Swenowi to patrzenie na niego nie pomyśli było albo też
zamiary miał jasne, bo wraz topór zza pasa wyciągnął.
I kiedy do cięcia i rąbania się zamierzał, rzecz niesłychana
i niespotykana się stała. Bo cały tłum, jak na komendę padł przed nim na
ziemię. To nic innego jak poddaństwo i uległość oznaczało tym bardziej, że
leżący na ziemi głowami w jego stronę byli zwróceni, jak przed bogiem jakim.
Bluźnierstwem dla Boga to zapewne było, bo tylko nowemu Bogu przynależało. Ale
Swen tego nie rozważał, duma go
rozpierała, bo Miłosław i całe wojsko to widziało. To i potomni wspominać będą potęgę
jego.
Konia spiął i nie bacząc na leżących, z toporem w drogę do
chramu się udał a za nim przyboczni, znaczy towarzysze jego. Leżący spod kopyt
z drogi się usuwali a droga daleka była, bo to o strzał z łuku było.
I zrobił Swen, co do niego należało, w obecności tłumu, wraz
z przybocznymi kapłanów zasiekł. Przyboczni trupy do chramu wrzucili a woje z
boku pochodnie podali. To i chram podpalili a jak już rozgorzało, tą samą drogą
przez tłum się wydostali. Swen ręką machnął, woje tłum porzucili i szeregi do
marszu formowali.
Miłosław przerażony był tym, co obaczył. Tym bardziej, że
to wszystko w ciszy się odbyło i bez słowa sprzeciwu. Dziwna ta nasza Słowiańska
wiara była, rozmyślał Miłosław. Przecie w niej się wychował i znał ją jak mało
kto.
W niej to przemocy ani przymusu żadnego nie było, było
zrozumienie dla innych. Wszyscy sobie pomagali, nawet obcym. Bo to kupcy ze
Świata kraj przemierzali wzdłuż i wszerz, niczego się nie obawiali a na pomoc
zawsze mogli liczyć. W czym ta nasza wiara nowemu Bogu przeszkadzała, tego nie
potrafił rozumem ogarnąć. Przecież oni bezbronni i ulegli byli.
Swen dumnie na czele swojego wojska prowadził do powrotu, bo
Słońce miało się ku zachodowi. Nie przechwalał się ale na Miłosława zerkał,
podziwu nie widział. Czyżby potomni za złe mu wzięli to zwycięstwo. Przecie
jatki nie było, przecie na paru trupach się obyło. Tak sobie to boskie
przyjęcie Swen wyrozumiał.
Bo też to zwycięstwo przełomowe było, położyło się cieniem
na kampanii i swoje konsekwencje miało.
Nie trzeba było długo czekać a szpiedzy o jakichś ludziach z
bronią na Ostrzycy opowiadać zaczęli. Niby to bez rynsztunku i koni ale po
lasach z oszczepami i łukami biegają. Żadnej formacji z tego ani oddziałów ale
są. Pochodzenia ich ani zamiarów nikt nie znał, jednako bez przyczyny tam nie
są.
Ale, że na Ostrzycy, to Miłosław uszu nadstawiał. Przecie
Ostrzyca to główny ośrodek pogańskiej wiary, aż po Legnicę a Legnica to ona już
ochrzczona jest. Bo Ostrzyca do następnej wyprawy była planowana, najlepiej na
wiec jaki. Wieści o wiecu pilnie nasłuchiwał. Bo też wydarzenia w Pilchowicach
ten wiec pospieszały.
Co też te deszczułki runami znaczone przez kapłanów ludziom
powiedzą?
Bałagan pod Ostrzycą.
Długo na wieści o wiecu u kapłanów na Ostrzycy czekać nie
musieli. Bo już na dwa dni po Pilchowicach z rana one dotarły. To i prawie
dzień cały na wyprawę mieli. Pół dnia iść mieli, bo po drodze przez Bystrzycę
do Świętego Gaju trzeba było zaglądnąć a i po Bełczynie rozejrzeć, czy tam się
co nie dzieje.
Dla Miłosława ciekawym było, co też kapłani Swaroga do
powiedzenia mają mieszkańcom ale wiedział, że czasu na posłuchanie nie będzie.
Zatem wyruszali przed południem, żeby z tym wszystkim zdążyć
do wieczora.
Dojeżdżając do Bystrzycy dziwnym im nie było, że wioska choć
duża, to pusta stoi. Bo to mieszkańcy pouciekać mogli przed nimi, jak w
zwyczaju albo też na wiec się udali.
Święty Gaj w Bystrzycy to on w górach się znajdował. Trza
było do niego drogą wśród borów jechać a na otwartą przestrzeń na szczycie góry
wjechać. Bo to niespotykane miejsce było, żeby na samej górze w środku lasu
wydma piaszczysta była. Chram Słowiański
stał jak należy, to go wnet książęcy podpalili. Swaroga w środku szukali przed
tem ale nie znaleźli.
Zły to znak był dla Miłosława, że ani Swaroga, ani kapłanów
jego w Świętym Gaju nie było. Ale nie dla Swena, ten dumny był z siebie, że go
zła sława wyprzedza.
Wyjeżdżali więc w dalszą drogę pozostawiając palący się
chram a dymy z pożaru obwieszczały wszem i wobec, że tu byli.
fot. 1, 2. Święty Gaj w Bystrzycy. Skalisty szczyt góry, w głębi zaorana wydma piachu a na niej młody las. Malwa od zawsze towarzyszyła człowiekowi.
Bez przeszkód dotarli do przełęczy na Sołtysiej Czubie,
dalej tylko w dół do Bełczyny i w górę na Ostrzycę droga wiodła. Przez chwilę
spoglądali na Ostrzycę ale nie dla jej widoków, a dla oceny ile tam luda być
może. Nie za wiele było, bo poza polanę nikt nie wychodził, ledwie parę setek,
skoro na polanie się zmieścili.
- Skoro tak, trzeba im ten wiec przerwać. – rzekł Swen i
zaraz dodał;
- Wnet wracać będą do gaszenia.
I Swen rozkazał swoim, żeby przejeżdżając przez wieś
podpalać chałupy, co przy drodze stoją. To jego wojowie wypełniali rozkazy
posłusznie ale jak się okazało, jego nadzieje puste były.
Od strony Ostrzycy nie było ruchu żadnego, nikt wiecu nie
opuszczał do gaszenia pożaru.
To tylko Swena rozsierdziło, spiął konia i rychło był przy
drodze na Ostrzycę ale go Miłosław powstrzymał. Pomny wieści od szpiegów i
kolejnych ostrzeżeń powiedział, że przed nim pojedzie, w las wjedzie sprawdzić,
czy tam czego dla nich nie ma. Swen miał zaś czekać do wyjścia jego wojów z
lasu. Dopiero wtedy miał przypuścić atak z drogi na polanę.
Jak Miłosław przyobiecał, tak zrobił. Ze swoimi wojami,
drogą, co z Południa na Północ górę okrąża zmierzał, żeby zaraz skręcić w
prawo, w las i w stronę polany zarośla przeczesać.
Ale przejeżdżając rzucił okiem na polanę, na wprost drogi
chmara chłopstwa ustawiona w szeregi stała a każdy oszczep bądź to widły
drewniane w rękach dzierżył. A to wiadomości od szpiegów potwierdzało, to
swoich pospieszył.
Wprawne to oddziały były w bojach na wyprawach ćwiczone. Nie
jeden to nawet tarczę albo kubrak skórzany miał na sobie a i uzbrojenie co z
łupami z wypraw przywiózł. Im książęcy nie straszni byli, przecie oni wojów z
Północy znali, walczyli z nimi bądź przeciw nim.
Ale właśnie Swen ze swoimi nadjechał a jak uzbrojone
chłopstwo obaczył to i zdenerwował się, jak to on. Z za pasa topora dobył i jak
w zwyczaju, machnął ręką na sowich, żeby się przez szereg przerąbywać. Ci wraz
za nim na drogę i drogą na polanę wjechali. Zrobił to na Miłosława i jego wojów
nie czekając, jak tylko jego ludzie drogą w las wjechali i zniknęli za drzewami.
Tedy szeregi kilka kroków odstąpiły nie wiedzieć dlaczego.
To i więcej swenowych wojów na polanę wjechało a Swen z uniesionym toporem atak przypuścił,
myślał pewno, że ustępują.
Ale z za świętych dębów po dwóch łuczników wyszło i wielu
ich tam było, każdy strzałę jedna po drugiej wypuszczał i po to tłum się cofał,
żeby ich bliżej na strzały dopuścić. Tak i pierwsi, co z chmary wojów byli od
strzał padali, następni zasłaniali się tarczami, cofać się zaczęli. Wtedy też
oszczepy w ich stronę poleciały.
Wojsko, co na drodze było, na polanę nie mogło się dostać
ale parli do przodu na cofających się z polany. Zgiełk i zamieszanie przy tem
się zrobiło, bo to konie płoszyły się, dęba stawały, bądź kopytami biły a
jeźdźców zrzucały.
Wkrótce z tego kłębowisko koni i ludzi pod końmi powstało. Wojów
stojących konno na drodze drągami długimi na dwóch chłopa atakowano. Drągi
chłopi w krzakach przy skarpie ukrywali. Teraz ze skarpy, z wysokości oni drągami
jeźdźców z koni spychali. A, że jeźdźcy przodem się ustawiali, to konie w
poprzek drogi stały. A koń, jak się nie obejrzy, co ma za sobą, to i nie
pójdzie. Konie tyłem nawet po małej skarpie cofać się nie chciały. Wnet swoich
jeźdźców zrzucały i biegły w pole oszalałe. W polu od spłoszonych koni gęsto
się zrobiło.
Połowa książęcych, co dalej w dole drogi stała, w prawo
wzdłuż zagajnika pojechała, żeby z pośród brzóz po zboczu na polanę wjechać, żeby
z boku uderzyć.
Ale na polanę nie wjechali, bo z tamtej strony już szeregi
najeżone oszczepami i widłami na nich czekały a i łucznicy strzały na
naciągniętych cięciwach trzymali. Na ten moment wszyscy sygnał rogu usłyszeli.
To Miłosław w róg do powrotu trąbił, tedy książęcy do drogi
wrócili i zasępili się tem, co obaczyli.
On za sobą na drodze pędzące luzem konie zobaczył i swoich
zawrócił. Kiedy dojechał pod polanę to samo obaczył i odtrąbił powrót.
Bo to chmara wojów na drodze i opodal leżała a przy każdym
chłopi stali z oszczepami bądź to z widłami przystawionymi do piersi leżących.
To jawna groźba śmierci wojów, ich towarzyszy była, i dlatego Miłosław odtrąbić
musiał.
Dalsza walka tylko na ich śmierci by się zakończyła. Trzeba
było ich ratować, swoich odzyskać.
Na to najstarszy Kapłan do drogi, do Miłosława wyszedł, bo
to walka wszelka ustała a sytuacja taka, że układać się trzeba. Ale i bez
układania wiadomo było o co chodzi.
- Miłosławie, oddziały książęce odeślij do Wlenia samotrzeć.
Droga jedna jest, nie zbłądzą. Ze swoimi
po wozy do Bełczyny jedź, może ci je dadzą.
- Śmiertelnych i rannych pozbieraj, oni pomocy potrzebują.
- My ich na wiec nie zapraszali. Oni obce i nawet języka
naszego nie znają, to po co one na nasz wiec przyjechały? Ja się ciebie
zapytuję.
Na to Miłosław nie odpowiadał, bo wszystkim cel ich gościny
był wiadomy.
- Odstąpcie od rannych, pomóc im trzeba - rzekł.
- Odstąpim, jak książęce odjadą a pomagać to we Wleniu im
będziecie.
- I nie wracajcie więcej. Jak będzie taka potrzeba, to was
zaprosim. A te tutaj – Kapłan wskazał na leżących - to one z Północy są, do
koni oni nie wprawni, to i pospadali, bałaganu tylko narobiły.
Tak też się stało, bo na trzy wozy, co je sprowadzili, to
jeno zwłoki się zmieściły.
Rannych trzeba było pomiędzy konie na narach wieźć albo co
lżej rannych z wojami na koń sadzać. I pięć dziesiątków wojów, co je Miłosław
pod koniem miał, ledwo na załadunek rannych wystarczyło. Do wieczora im z tym
zeszło, to i przy pochodniach wracać im przyszło a pośród lamentów i jęków.
Taki to bałagan pod Ostrzycą się narobił. A Swen? spytacie. On
od strzał padł pierwszy, nie wiedzieć dlaczego. Może być, że za bardzo porywczy
on był i od tej porywczości zginął.
W tym bałaganie to od koni więcej zabitych i rannych niźli w
walce było.
I szczęściem Swena było, że tego nie widział, i że Mieszko
go po tym nie obaczył.
Dowództwo nad książęcymi na Miłosławie spoczęło ale im teraz
nie w głowie walczyć było. Musieli się z rannymi mocować, na nogi ich stawiać
trzeba a pomocy żadnej do tego.
fot. 3. Ostrzyca, południowy stok; wjazd na polanę i polana. Gmina Wleń, powiat lwówecki.
foto autor. Roman Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.
czarnyroman@hotmail.com