Translate

7. Wyprawy na pogany 2.



Wyprawa na pogany – Pilchowice.
Po powrocie z Marczowa naradzić się trzeba było.
Bo to wojska chmara a bez roboty była. Bez księdza chrzest odbyć się nie może. Co prawda po nowego posłaniec już do Poznania pojechał ale dni parę albo i tydzień zajmie, zanim nowy przybędzie. Albo i nie przybędzie, bo ich tam mało mają.
Miłosław rad by, żeby wojsko książęce na powrót jechało i z nowym kapłanem się stawili. Bo to tyle wojska w osadzie to dopust boski jest, znaczy kara boska na mieszkańców, co to znosić muszą i na niego, bo kłopotów z tem, co nie miara. Ale Swen chciał na miejscu porządki robić, żeby to chrzest godnie a bez trupów się odbywał.
- Bo jak my chramy spalim a kapłanów pogańskich wytniem, to chrzest w spokoju, po bożemu odbywać się będzie. Wtedy nawet sami a bez nas okolicę pochrzcicie, jak kapłan przybędzie, nie musi to teraz być. Wtedy sami dacie radę, taki postrach będzie.
Miłosław rację Swenowi musiał przyznawać, bo jego okrutne metody znał ale też martwił się, żeby ofiar z tego postrachu za dużo nie było. Ale też zgadzał się na wszystko, byleby znudzone wojsko na miejscu nie koczowało. Byleby, jak najdalej od osady i Gródka na górze bywali. To i na rękę plany Swena dla niego były. Tym bardziej, że jak się w trakcie narady okazało, działać i to pilnie trzeba było.
Po okolicy wieści o spaleniu Babiego Gródka się rozeszły, bo złe wieści szybko się rozchodzą tylko na dobre czekać trzeba.
To i czekać nie trzeba było na odpowiedź, uprzejmi donosili, że na Ostrzycy i w Pilchowicach poganie wiece zwołują. Po chramach kapłani jakieś deseczki ze znakami tajemnymi roznoszą. Co na tych deseczkach napisane, nie wiadomo jest ale, że wiece z tego być mają, to już wiadomo. Tak i wywiedzieli się od szpiegów, że na dzień następny wiec pogaństwa u chramu w Pilchowicach się szykuje.
Stanęło więc na tym, że i oni na ten wiec się wybiorą, że oni z wojskiem w tym wiecu swój udział mieć muszą. Co prawda Pilchowice po drodze do Jeleniej Góry sprawiać mięli, po ochrzczeniu okolic Wlenia ale, sokoro same się napraszają. Wymarsz po południe na następny dzień wyznaczyli, tak aby pod wieczór akurat na wiecu się znaleźć, przecie daleko nie jest.

Toteż wojowie nudzić się nie mięli czasu, bo to na służbie broń czyścić, ostrzyć i konserwować a to uprząż uzupełniać, to co uszkodzone i nasmarować a i o konie zadbać przy tem, jak należy. Wiadomo, przed wyjściem wojska przegląd będzie, to starać się trzeba. Wstyd by było ślady rdzy albo krwi na mieczu pokazać.
Do wyjścia oddziały zwarte stanęły, każdy woj miecz do przeglądu wyciągnął, Swen obaczył, na konie i oporządzenie spoglądał, znaczy sprawdzał wszystko.
Przy tem Miłosław mu towarzyszył z kilkoma przybocznymi. Honor to był dla gospodarza choć jego oddziały w Gródku na Górze pozostały. Ale w terenie obcym dla Swena Miłosław był potrzebny.
To i do przeprawy przez Bóbr ruszyli a na drugim brzegu traktem na Jelenią Górę jechali. Za niedługo przez wieś Nielesno przejażdżali ale nikt ich nie witał, nic ich nie zatrzymywało. Mieszkańcy już z daleka na ich widok w lasy po górach pouciekali, taką tu sławę mięli. Swen zadowolony z tego był, uśmiechał się i zerkał na Miłosława ale temu nie do śmiechu było. Bo w Pilchowicach setki ludzi mogły się zgromadzić, jak przyjdzie mu nad takim tłumem a tym bardziej nad Swenem zapanować? Mogło to się rzezią skończyć, rzezią niewinnych ludzi. A tego by Miłosław nie chciał.

Zbliżali się już do Pilchowic, bo ludzi ciągnących na wiec widzieli traktem i drogami idących. Jedni to wraz w krzakach zalegali ale inni widząc, że wojowie nie reagują, szli dalej do celu. Tak i wojsko do wiecu doprowadzili.
A tam mrowie ludzi, z pięć setek ich było, bo to i z Pilchowic, z Nielesna, z Modrzewia i z Czernicy, i ci co po górach mieszkali. Widać te tabliczki pogańskie mocne w sobie są, że tyle luda zgromadziły.
Swen żadnych rozkazów nie wydawał. Woje sami tłum okrążyli, bo wiedzieli, co robić mają. Na jego znak mieczy i toporów dobyli i po tłumie się rozglądali.
W głębi pod świętymi dębami chram stał a przed nim trzej kapłani. I to przed nimi tłum się gromadził. Ludzie zgromadzeni na wiecu to na kapłanów swoich, to na wojsko się oglądali a głównie na Swena, bo dowodzenie nad wojami miał.
Swenowi to patrzenie na niego nie pomyśli było albo też zamiary miał jasne, bo wraz topór zza pasa wyciągnął.

I kiedy do cięcia i rąbania się zamierzał, rzecz niesłychana i niespotykana się stała. Bo cały tłum, jak na komendę padł przed nim na ziemię. To nic innego jak poddaństwo i uległość oznaczało tym bardziej, że leżący na ziemi głowami w jego stronę byli zwróceni, jak przed bogiem jakim. Bluźnierstwem dla Boga to zapewne było, bo tylko nowemu Bogu przynależało. Ale Swen tego nie rozważał,  duma go rozpierała, bo Miłosław i całe wojsko to widziało. To i potomni wspominać będą potęgę jego.
Konia spiął i nie bacząc na leżących, z toporem w drogę do chramu się udał a za nim przyboczni, znaczy towarzysze jego. Leżący spod kopyt z drogi się usuwali a droga daleka była, bo to o strzał z łuku było.
I zrobił Swen, co do niego należało, w obecności tłumu, wraz z przybocznymi kapłanów zasiekł. Przyboczni trupy do chramu wrzucili a woje z boku pochodnie podali. To i chram podpalili a jak już rozgorzało, tą samą drogą przez tłum się wydostali. Swen ręką machnął, woje tłum porzucili i szeregi do marszu formowali.
Miłosław przerażony był tym, co obaczył. Tym bardziej, że to wszystko w ciszy się odbyło i bez słowa sprzeciwu. Dziwna ta nasza Słowiańska wiara była, rozmyślał Miłosław. Przecie w niej się wychował i znał ją jak mało kto.
W niej to przemocy ani przymusu żadnego nie było, było zrozumienie dla innych. Wszyscy sobie pomagali, nawet obcym. Bo to kupcy ze Świata kraj przemierzali wzdłuż i wszerz, niczego się nie obawiali a na pomoc zawsze mogli liczyć. W czym ta nasza wiara nowemu Bogu przeszkadzała, tego nie potrafił rozumem ogarnąć. Przecież oni bezbronni i ulegli byli.

Swen dumnie na czele swojego wojska prowadził do powrotu, bo Słońce miało się ku zachodowi. Nie przechwalał się ale na Miłosława zerkał, podziwu nie widział. Czyżby potomni za złe mu wzięli to zwycięstwo. Przecie jatki nie było, przecie na paru trupach się obyło. Tak sobie to boskie przyjęcie Swen wyrozumiał.
Bo też to zwycięstwo przełomowe było, położyło się cieniem na kampanii i  swoje konsekwencje miało.

Nie trzeba było długo czekać a szpiedzy o jakichś ludziach z bronią na Ostrzycy opowiadać zaczęli. Niby to bez rynsztunku i koni ale po lasach z oszczepami i łukami biegają. Żadnej formacji z tego ani oddziałów ale są. Pochodzenia ich ani zamiarów nikt nie znał, jednako bez przyczyny tam nie są.
Ale, że na Ostrzycy, to Miłosław uszu nadstawiał. Przecie Ostrzyca to główny ośrodek pogańskiej wiary, aż po Legnicę a Legnica to ona już ochrzczona jest. Bo Ostrzyca do następnej wyprawy była planowana, najlepiej na wiec jaki. Wieści o wiecu pilnie  nasłuchiwał. Bo też wydarzenia w Pilchowicach ten wiec pospieszały.
Co też te deszczułki runami znaczone przez kapłanów ludziom powiedzą?


Bałagan pod Ostrzycą.
Długo na wieści o wiecu u kapłanów na Ostrzycy czekać nie musieli. Bo już na dwa dni po Pilchowicach z rana one dotarły. To i prawie dzień cały na wyprawę mieli. Pół dnia iść mieli, bo po drodze przez Bystrzycę do Świętego Gaju trzeba było zaglądnąć a i po Bełczynie rozejrzeć, czy tam się co nie dzieje.
Dla Miłosława ciekawym było, co też kapłani Swaroga do powiedzenia mają mieszkańcom ale wiedział, że czasu na posłuchanie nie będzie.

Zatem wyruszali przed południem, żeby z tym wszystkim zdążyć do wieczora.
Dojeżdżając do Bystrzycy dziwnym im nie było, że wioska choć duża, to pusta stoi. Bo to mieszkańcy pouciekać mogli przed nimi, jak w zwyczaju albo też na wiec się udali.
Święty Gaj w Bystrzycy to on w górach się znajdował. Trza było do niego drogą wśród borów jechać a na otwartą przestrzeń na szczycie góry wjechać. Bo to niespotykane miejsce było, żeby na samej górze w środku lasu wydma piaszczysta  była. Chram Słowiański stał jak należy, to go wnet książęcy podpalili. Swaroga w środku szukali przed tem ale nie znaleźli.
Zły to znak był dla Miłosława, że ani Swaroga, ani kapłanów jego w Świętym Gaju nie było. Ale nie dla Swena, ten dumny był z siebie, że go zła sława wyprzedza.
Wyjeżdżali więc w dalszą drogę pozostawiając palący się chram a dymy z pożaru obwieszczały wszem i wobec, że tu byli.

fot. 1, 2. Święty Gaj w Bystrzycy. Skalisty szczyt góry, w głębi zaorana wydma piachu a na niej młody las. Malwa od zawsze towarzyszyła człowiekowi.

Bez przeszkód dotarli do przełęczy na Sołtysiej Czubie, dalej tylko w dół do Bełczyny i w górę na Ostrzycę droga wiodła. Przez chwilę spoglądali na Ostrzycę ale nie dla jej widoków, a dla oceny ile tam luda być może. Nie za wiele było, bo poza polanę nikt nie wychodził, ledwie parę setek, skoro na polanie się zmieścili.
- Skoro tak, trzeba im ten wiec przerwać. – rzekł Swen i zaraz dodał;
- Wnet wracać będą do gaszenia.
I Swen rozkazał swoim, żeby przejeżdżając przez wieś podpalać chałupy, co przy drodze stoją. To jego wojowie wypełniali rozkazy posłusznie ale jak się okazało, jego nadzieje puste były.
Od strony Ostrzycy nie było ruchu żadnego, nikt wiecu nie opuszczał do gaszenia pożaru.
To tylko Swena rozsierdziło, spiął konia i rychło był przy drodze na Ostrzycę ale go Miłosław powstrzymał. Pomny wieści od szpiegów i kolejnych ostrzeżeń powiedział, że przed nim pojedzie, w las wjedzie sprawdzić, czy tam czego dla nich nie ma. Swen miał zaś czekać do wyjścia jego wojów z lasu. Dopiero wtedy miał przypuścić atak z drogi na polanę.
Jak Miłosław przyobiecał, tak zrobił. Ze swoimi wojami, drogą, co z Południa na Północ górę okrąża zmierzał, żeby zaraz skręcić w prawo, w las i w stronę polany zarośla przeczesać.
Ale przejeżdżając rzucił okiem na polanę, na wprost drogi chmara chłopstwa ustawiona w szeregi stała a każdy oszczep bądź to widły drewniane w rękach dzierżył. A to wiadomości od szpiegów potwierdzało, to swoich pospieszył.
Wprawne to oddziały były w bojach na wyprawach ćwiczone. Nie jeden to nawet tarczę albo kubrak skórzany miał na sobie a i uzbrojenie co z łupami z wypraw przywiózł. Im książęcy nie straszni byli, przecie oni wojów z Północy znali, walczyli z nimi bądź przeciw nim.
Ale właśnie Swen ze swoimi nadjechał a jak uzbrojone chłopstwo obaczył to i zdenerwował się, jak to on. Z za pasa topora dobył i jak w zwyczaju, machnął ręką na sowich, żeby się przez szereg przerąbywać. Ci wraz za nim na drogę i drogą na polanę wjechali. Zrobił to na Miłosława i jego wojów nie czekając, jak tylko jego ludzie drogą w las wjechali i zniknęli za drzewami.

Tedy szeregi kilka kroków odstąpiły nie wiedzieć dlaczego. To i więcej swenowych wojów na polanę wjechało a Swen z uniesionym toporem atak przypuścił, myślał pewno, że ustępują.

Ale z za świętych dębów po dwóch łuczników wyszło i wielu ich tam było, każdy strzałę jedna po drugiej wypuszczał i po to tłum się cofał, żeby ich bliżej na strzały dopuścić. Tak i pierwsi, co z chmary wojów byli od strzał padali, następni zasłaniali się tarczami, cofać się zaczęli. Wtedy też oszczepy w ich stronę poleciały.
Wojsko, co na drodze było, na polanę nie mogło się dostać ale parli do przodu na cofających się z polany. Zgiełk i zamieszanie przy tem się zrobiło, bo to konie płoszyły się, dęba stawały, bądź kopytami biły a jeźdźców zrzucały.
Wkrótce z tego kłębowisko koni i ludzi pod końmi powstało. Wojów stojących konno na drodze drągami długimi na dwóch chłopa atakowano. Drągi chłopi w krzakach przy skarpie ukrywali. Teraz ze skarpy, z wysokości oni drągami jeźdźców z koni spychali. A, że jeźdźcy przodem się ustawiali, to konie w poprzek drogi stały. A koń, jak się nie obejrzy, co ma za sobą, to i nie pójdzie. Konie tyłem nawet po małej skarpie cofać się nie chciały. Wnet swoich jeźdźców zrzucały i biegły w pole oszalałe. W polu od spłoszonych koni gęsto się zrobiło.

Połowa książęcych, co dalej w dole drogi stała, w prawo wzdłuż zagajnika pojechała, żeby z pośród brzóz po zboczu na polanę wjechać, żeby z boku uderzyć.
Ale na polanę nie wjechali, bo z tamtej strony już szeregi najeżone oszczepami i widłami na nich czekały a i łucznicy strzały na naciągniętych cięciwach trzymali. Na ten moment wszyscy sygnał rogu usłyszeli.

To Miłosław w róg do powrotu trąbił, tedy książęcy do drogi wrócili i zasępili się tem, co obaczyli.
On za sobą na drodze pędzące luzem konie zobaczył i swoich zawrócił. Kiedy dojechał pod polanę to samo obaczył i odtrąbił powrót.
Bo to chmara wojów na drodze i opodal leżała a przy każdym chłopi stali z oszczepami bądź to z widłami przystawionymi do piersi leżących. To jawna groźba śmierci wojów, ich towarzyszy była, i dlatego Miłosław odtrąbić musiał.
Dalsza walka tylko na ich śmierci by się zakończyła. Trzeba było ich ratować, swoich odzyskać.

Na to najstarszy Kapłan do drogi, do Miłosława wyszedł, bo to walka wszelka ustała a sytuacja taka, że układać się trzeba. Ale i bez układania wiadomo było o co chodzi.
- Miłosławie, oddziały książęce odeślij do Wlenia samotrzeć. Droga jedna jest, nie zbłądzą. Ze swoimi po wozy do Bełczyny jedź, może ci je dadzą.
- Śmiertelnych i rannych pozbieraj, oni pomocy potrzebują.
- My ich na wiec nie zapraszali. Oni obce i nawet języka naszego nie znają, to po co one na nasz wiec przyjechały? Ja się ciebie zapytuję.
Na to Miłosław nie odpowiadał, bo wszystkim cel ich gościny był wiadomy.
- Odstąpcie od rannych, pomóc im trzeba - rzekł.
- Odstąpim, jak książęce odjadą a pomagać to we Wleniu im będziecie.
- I nie wracajcie więcej. Jak będzie taka potrzeba, to was zaprosim. A te tutaj – Kapłan wskazał na leżących - to one z Północy są, do koni oni nie wprawni, to i pospadali, bałaganu tylko narobiły.

Tak też się stało, bo na trzy wozy, co je sprowadzili, to jeno zwłoki się zmieściły.
Rannych trzeba było pomiędzy konie na narach wieźć albo co lżej rannych z wojami na koń sadzać. I pięć dziesiątków wojów, co je Miłosław pod koniem miał, ledwo na załadunek rannych wystarczyło. Do wieczora im z tym zeszło, to i przy pochodniach wracać im przyszło a pośród lamentów i jęków.

Taki to bałagan pod Ostrzycą się narobił. A Swen? spytacie. On od strzał padł pierwszy, nie wiedzieć dlaczego. Może być, że za bardzo porywczy on był i od tej porywczości zginął.

W tym bałaganie to od koni więcej zabitych i rannych niźli w walce było.
I szczęściem Swena było, że tego nie widział, i że Mieszko go po tym nie obaczył.
Dowództwo nad książęcymi na Miłosławie spoczęło ale im teraz nie w głowie walczyć było. Musieli się z rannymi mocować, na nogi ich stawiać trzeba a pomocy żadnej do tego.

 fot. 3. Ostrzyca, południowy stok; wjazd na polanę i polana. Gmina Wleń, powiat lwówecki.


foto autor.                                                  Roman Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.
czarnyroman@hotmail.com

Łączna liczba wyświetleń