Mały druid.
Ken niedawno skończył siedem lat, i jak plemienny, i
słowiański obyczaj nakazuje, przeszedł pod opiekę ojca.
Nazywało się to postrzyżyny, bo fryzurę przy tym trzeba było
ogarnąć, włosy obciąć na krótko jak na chłopaka przystało. Odbywało się to
wszystko w obecności wszystkich mieszkańców osady i Swaroga. On to swoją
obecnością poświadczał, że Ken dorósł do tego, żeby podjąć się nauk ojca swego.
Wobec wszystkich przechodził z rąk matki do ojca. Bo to taki obyczaj był, że z
dziada pradziada syn po ojcu jego czynności, jego obowiązków się uczył, żeby je
w dorosłym życiu wykonywać. Tak owo było, że z ojca na syna rolnik rolnikiem
był, syn bartnika barcie wybierał, syn myśliwego, myślistwem się parał. A, że
Ken był synem druida, to i na druida należało go przysposobić.
Dotychczas był pod opieką matki, razem z nią wykonywał
babskie obowiązki. Czyli wszystkie obrządki takie związane z gospodarstwem, z
domem. Nie znaczy to, że na przykład gotował, tym zajmowała się matka, bo się
na tym znała i umiała. Ale, czy to ziarno zetrzeć na mąkę, czy to w gotowaniu
kaszę zamieszać a nade wszystko polepę pozamiatać, drzewa na ogień naznosić,
wody przynieść, te wszystkie domowe czynności posłusznie wykonywał. Bo
wiedział, że jak dom pomoże matce oporządzić, to matka wypuści go na dwór do
dzieci, do zabawy.
Ale i matka potrafiła go zająć, zająć jego ciekawość świata.
Jako kobieta druida, jego żona, znała się na chorobach i na ich leczeniu. To i
leki przyrządzała różne dla pomocy chorym, bo ci ciągle przychodzili. W większości
były to zioła na napary, maści i opatrunki. Do tego trzeba było tych ziół
nazbierać a za tym mały Ken przepadał bardzo.
Bo choć w lesie na stoku urodzony, to lasu nie znał wcale.
A tam zwierzyny i roślin różnych zatrzęsienie, nie to, co w
osadzie. Ciekaw był tego bardzo i chętnie się tego uczył, że nie wspomnę, iż
lata i jesieni doczekać się nie mógł.
Bo to wtedy wszystko po kolei dojrzewało; to były jagody i
poziomki, po nich maliny a na końcu jeżyny i drzewa owocowe owoc dawały a spod
ziemi grzyby wyrastały. To była duża odmiana w karmie od tego, co zazwyczaj jadał
czyli chleba, placków, kaszy, sera, i ryby lub mięsa z cebulą lub rzepą do tego.
Matka zaznaczała, że jako druid musi ludziom pomagać, także
w chorobie. Dlatego wskazywała mu rośliny pomocne w leczeniu. Tłumaczyła, którą
kiedy zbierać trzeba, czy to liście, kwiaty, czy korzenie. Także owoce i
nasiona wedle rodzaju i sposobu przyrządzania. Każdej przydatnej rośliny liść
zrywała w palcach rozcierała i dawała do powąchania lub posmakowania. Uczyła go
przy tem, jakie specyfiki robić z tego, jak je przyrządzać i przy czem stosować
trzeba. Przed trującymi przestrzegała, bo i tych w lesie nie brakowało. Trzeba było
się ich wystrzegać albo wiedzieć dokładnie ile i w jaki sposób je zadawać. Żeby
tylko nie zaszkodzić.
Tego wszystkiego matka od jego babki się uczyła, czyli od
żony jego dziada też druida. Bo też dziewczęta gospodarstwa się za młodu uczyły
a za druida za mąż wychodząc, od jego matki nauk o zielarstwie i chorób
wypędzaniu się uczyła.
Po rodzinie to się wszystko odbywało i każdy swoje miejsce
znał; w rodzinie, w osadzie, w plemieniu. Bo to nie tylko zajęcie ale nawet dom
i majątek jaki, i ziemia z dziada na ojca a z ojca na syna przechodziły, po
śmierci jego. Ale na najstarszego syna, zaznaczam.
I choć ten nasz słowiański Świat był prosto poukładany, to i
tak problemów w nim nie brakowało a nowych wciąż przybywało. Bo nowe
przychodziły z Zachodu, zastany porządek burzyły i Swarogowi nic do tego nie
było. Choć stron Świata on strzegł, nie ustrzegł się, bo jego jak najbardziej
dotyczyły.
Druid zwany Mądrym.
Mądry druid siedział z synem na kamieniach opodal Źródeł. Od
tych źródeł od dawien dawna, nazywała się ich osada. Osada skromna i bogata, bo
to ledwie parę chałup na stoku góry i bogata, bo inna od wszystkich. Ta inność
właśnie od źródeł się wywodziła i przysparzała dobrobytu. To tutaj goście i
pielgrzymi przybywali, żeby zobaczyć te przedziwne wododajne skały a i wody
pokosztować, bo była tego warta. Woda to ze źródeł w najczystszej postaci jest
i taką spożywać się należy, i czcić wedle obyczaju.
Obyczaj skomplikowany nie był, przecie każdy wie, że po wody
spożyciu resztę z dłoni czy to naczynia jakiego, na ziemię strząchnąć trzeba i
dziękować, że jest. Trzeba nadmiar oddać do Ziemi, bo z niej ta woda pochodzi,
do niej powróci i na powrót ze Źródeł ją odda. A dziękować, żeby była jutro,
pojutrze, … zawsze.
Ten obieg otwarty był dla nich w skałach i Mądry druid o tym
wiedział, jak wszyscy.
Owe Źródła na skałach się mieściły, z tych skał na stoku
góry wypływały, w dół po zboczu i przez drogę przepływały, aby rozlać się po
łąkach i zdążyć do rzeki. Do rzeki Bóbr rzecz jasna.
Na tym odcinku rzeki i drogi, na jego końcach wieś Sobota i
osada ludna we Lwówku Śląskim były rozmieszczone. Bliżej Soboty, tyle, żeby
marszem się nie zmęczyć a ode Lwówka to po dwakroć dalej i zmęczenie mogło dać
się we znaki.
Jeno, że droga ze Lwówka przez Sobotę i Wleń do Jeleniej
Góry prowadziła.
To i dobrze, bo przejezdnych i pielgrzymów nie brakowało ale
i źle, bo i urzędowe osoby, znaczy wojowie zaglądali. Ci z załogi grodziska we
Wleniu ale wśród nich byli też ranni lub chorzy, którym pomóc trzeba było. A,
że Mądry i jego żona dobrze się na tym znali, to i pomagali. Z tego też Źródła
były znane, że nikomu tu pomocy nie odmówiono.
A wspominam, że źle, bo to czas niewiadomy nastał. Jako, że
po drodze, to i wiedzieli U Źródeł, że Lwówek i Wleń już pochrzczone są a o
nich jakby świat zapomniał. To i było jak było, po staremu. Że ze dwa razy woje
z mnichami jakowymiś byli, to i byli. Nic to u nich ani w nich samych nie
zmieniało.
Co prawda, za drugim razem byli w obstawie wojskowej i to z
samym Miłosławem z grodziska we Wleniu. Ten przepowiadał, że jak ksiądz, znaczy
kapłan Jezuchrysta przybędzie, to do nich zawita i chrzcić będzie. Bo to i
obowiązek wobec Księcia i przyjemność przyjąć nową wiarę w Boga Jedynego.
Mądrego niepokoiło co innego, inny wody obieg, bo w
chmurach. Patrzył w dal na niebo za górami. Tamto chmury się zbierały,
ciemniały a kiedy już prawie czarne były, niebo rozświetlały błyskawice.
Ale nie było dobrze, bo to już trzeci rok jak u nich w
górach nie było ulewy. A deszcz na wiosnę był uprawom bardzo potrzebny, ziemia
na pył albo na kamień wysychała, ludzie w tumanach pyłu chwasty wyrywali.
Owszem przechodziły mniejsze lub większe deszcze ale coraz rzadziej. Cosik te
burzowe chmury zatrzymywało z tamtej strony gór. Nie jest dobrze, myślał,
trzeba będzie powróżyć i zarządzić podlewanie upraw. Inaczej wszystko poschnie,
ziarna ani owocu nie wyda.
Szturchnął swego syna niedorostka. Ken mu było na imię i jak
ojciec, i ojciec jego ojca uczył się od ojca swego wszystkiego, żeby być jak
ojciec mądrym druidem. Przecie to najstarsze zajęcie na Świecie i uczyć się
tego trzeba.
- Widzisz synu te chmury i burze za górami? – spytał.
- Widzę ojcze ale one za górami, znowu do nas nie dojdą –
syn mu odpowiadał.
- Dobrze mówisz – rzekł ojciec – zatem wróżby czynić mi
trzeba, żeby wszystkich o tym powiadomić. Pójdziesz przez osadę, na naradę i
wróżby wszystkich zwołasz u Swaroga, jak w zwyczaju.
Swaróg stał w połowie stoku licząc od Mokrych Skał, do drogi.
Stał mocno wkopany w ziemię i kamieniami obłożony. Bo na stoku ledwie na łokieć
ziemi było, trza go było dobrze zabezpieczyć. Szkoda, żeby się zniszczył, bo
choć w dębie rzeźbiony z czterema twarzami, jak trzeba, to też zniszczyć się
może, nie daj... zła wróżba by to była.
Pod wieczór Ken powiedział ojcu, że wszyscy już się
zgromadzili, że czekają.
Mądry zawinął w skórę kości, kosteczki, co to w świńskich
nogach powyżej racic się znajdują. Każda oczyszczona, wymyta i wysuszona a
wszystkie razem decydować będą o losie mieszkańców.
Ojciec poszedł pod święty posąg, rozejrzał się po obecnych,
widział zaciekawione twarze.
Trzeba mi powagi i skupienia, pomyślał i powiedział;
- Stoim tu u Swaroga, on to na cztery strony świata rządzi
wiatrami i chmurami. Od niego nasz dostatek zależy, bo jak patrzy on na pola,
suszę on na nich widzi to i uradzi, co robić należy.
Tu zaciekawienie na twarzach troska o zbiory zastąpiła.
Niektórzy, to ze strachu o plony i dalszy byt, przerażeni byli.
- Swarogu miłościwie nam panujący, my poddani twoi, prosim
cię, zarządź chmurom, żeby deszcz przyniosły jak najrychlej.
Mądry rozłożył skórę na płaskim miejscu, w dłoniach trzymał
kości. Potrząsając dłońmi mieszał je i obserwował. Wszystkie oczy zwrócone były
na niego, na jego dłonie. Wszyscy ciekawi byli, co kości powiedzą. Modry
wstrząsał jeszcze przez chwilę, stopniował napięcie, wreszcie kości z dłoni
wyrzucił na skórę.
Mądry popatrzył przez chwilę, obszedł Swaroga, jeszcze raz
zatrzymał się przed skórą kręcąc przy tym głową z niezadowoleniem.
- Nic z tego, deszczu nie będzie i to nie wiadomo jak długo.
Duch Gór chmurom dostępu do gór broni, ze Swarogiem mocować się będą. Niedobrze!
Nie wiadomo, co z tego będzie, bo Swaróg wszystkiego nie powie.
Wiedział, że tylko jemu wolno rozmawiać ze Swarogiem ale do
tej rozmowy był przecież przygotowany. Błagalnym głosem prosił zatem;
- Swarogu, pomóż nam w dobroci twojej, prosim cię o radę, co
nam czynić trzeba?
Tu Mądry zebrał kości ze skóry i odprawiał wytrząsanie jak
poprzednio. Ale, że chwila była dramatyczna, kilka razy unosił dłonie z kośćmi
do góry. Obserwował przy tem widownię, czy aby oczy i głowy za jego ruchami
nadążają, w końcu wysypał je ponownie na skórę, popatrzył;
- Obaczmy zatem, co nam Swaróg poradzi.
Pochylał się nad kośćmi, że wszystkich stron skórę obchodził,
uniósł głowę znad skóry i zapytał;
- Naczynia do wody macie? – spytał.
- Mamy! – zewsząd wszyscy krzyczeli, bo każdy a to dzbany
gliniane, małe i duże a to cebrzyki drewniane jakieś w gospodarstwie posiadał.
- Zatem wodę z rzeki macie w czym nosić, woda do podlewania
będzie wam potrzebna. I wszystkie naczynia mają być w robocie, bo jak suche się
znajdzie, to nieurodzaj i tak przyjdzie. Przyjdzie susza taka, jak to naczynie,
co suche się ostanie. Macie podlewać uprawy przez dni pięć, tak rzecze Swaróg,
nasz dobry bóg i pan.
Była w tym zdaniu i spełniona rada, i przymus niejaki, bo
przymus być musi a dla posłuchu.
- Swarogu, jesteś wielki, dziękujem ci za radę.
Tu Mądry w pas się pokłonił, znaczy koniec posłuchania
Swaroga to był. Za nim cała reszta siedząca na stoku powstała i wszyscy się
pokłonili. Tak i się rozeszli.
Ken, co pośród mieszkańców na stoku siedział, to i przy tem nauki
pobierał. Dogonił ojca w drodze do domu;
- Tato, tato, przecie ty to z chmur wyczytałeś a nie z
kości.
Ojciec rozglądnął się, czy go kto nie słyszy a, że nikogo w
pobliżu nie było odpowiadał;
- Ale oni o tym nie muszą wiedzieć. Oni mają pracować od
świtu do zmierzchu na pożytek swój własny i plemienia. Nie mają czasu w chmury
patrzeć i przyglądać się im a wróżyć. I właśnie my od tego jesteśmy, od
obserwowania i wyciągania wniosków, od przepowiadania przyszłości.
- To po co ci były kości i z kości czytanie?
- Bo jak bym im wszystko opowiedział, jak jest, toby wszyscy
tak samo mądrzy byli i nie słuchali poleceń. Każden jeden robiłby wedle
własnego rozumu, bałagan przy tym byłby okrutny. Potrzebne były czary i siły nadprzyrodzone,
potrzebny był obrządek i był. To miało skupiać ich uwagę na moich czynnościach,
bez niepotrzebnego myślenia, to miało ich zajmować.
- Tato a Swaróg?
- Są rzeczy, na które ani Swaróg, ani ja czy ty nie mamy
wpływu, oni też nie mają. Potrzebują kogoś i czegoś, co ma wpływ na wiatry, na
wodę, na chmury i na wiele innych rzeczy. Mają oczekiwania, chcą ich spełnienia
a ja te oczekiwania znam, bo są konkretne. Rozwiązania podsuwam im pod ich
oczekiwania a Swaróg i kości to przedstawienie, rytuał, który uświęca
podejmowane środki i działania. To ludzie prości, boją się wszystkiego, tylko
nie mnie, bo chodzę po ziemi, jestem jednym z nich. Swaróg, kości i ja, to
rozmowa z bogami, duchami i mocami. Bez tego ani rusz, posłuchu by nie było.
Ale o tym wiemy tylko my dwaj, pamiętaj.
Mądry ciągnął dalej;
- Zanim popatrzyłem w chmury za górami, przyglądałem się
robocie w polu. Widziałem jak w pocie czoła i w okropnym pyle wyrywają i pielą
chwasty między zagonami. I wiem, o czym wtedy myśleli a ty wiesz?
- O podlewaniu.
- Dobrze zgadujesz, ale żaden z nich się na to nie
zdecydował. Trzeba było pomóc im podjąć postanowienie i zmusić do dodatkowej
pracy. Tym razem się udało, nikt nie będzie chodził głodny. Chodźmy spać, jutro
zobaczymy, co jutro nam przyniesie, jakie będą nowe potrzeby.
Ale ten dzień następował szybciej, niżby się spodziewał, iżby
sobie tego życzył. Wchodząc do szałasu, na południowym horyzoncie zobaczył
łunę. Dużą łunę dokładnie na wysokości Marczowa, to płonęło grodzisko Babi Gródek na górze
Łopata. Za dzień lub dwa zaczną schodzić się uciekinierzy, potrzebna im będzie
pomoc. Dotrą prawdziwe wieści a nie tylko plotki.
A jednak to prawda, pomyślał przed zaśnięciem.
Bo ta prawda na różne sposoby do nich, do Bobrzan tu nad Bóbr
docierała. A, że przerażająca była, to i nie wiadomo było, czy w nią wierzyć.
Strach ma przecie wielkie oczy.
Roman
Wysocki
30.07.2016 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.